Matura to bzdura

Czy matura to bzdura? Dla mnie tak, choć 13 lat temu myślałem odwrotnie. Dzisiaj matura nie ma znaczenia poza zawodami, do których odpowiednie studia są wymagane (medycyna, prawo), a biletem wstępu są świetnie zdane egzaminy.

Dlaczego tak jest? Spójrzmy…

Czy warto się martwić niską zdawalnością matur?

Do spisania przemyśleń w temacie matur zainspirował mnie post Szymona Janiaka na LinkedIn:

Piszę ten artykuł jako osoba, która do tematu matury podeszła śmiertelnie poważnie. Natomiast dzisiaj gdy widzę, że 28% maturzystów oblało, to… wcale mnie to nie martwi. Wręcz cieszy.

Bo może nowe pokolenie przejrzało na oczy, jest mądrzejsze i widzi, że to straszenie egzaminami i „nie masz studiów = jesteś nikim” to przeszłość?

Może nowe pokolenie ogarnęło, że nawet granie w gry online ma większą wartość, niż wkuwanie biologii, bo uczysz się komunikacji, pracy zespołowej, strategii czy rywalizacji?

Może zrozumiało, że słynnym programistą 20k nie zostaje się za papierek z uczelni, ale za praktyczną znajomość programowania? (duh!).

Obecny system edukacji ma niewiele sensu, więc sama matura też nie jest już żadnym wyznacznikiem tego, jak dobrze ktoś sobie w życiu poradzi (o ile kiedykolwiek była).

To dlatego, że wiedza przekazywana w szkołach, a następnie weryfikowana tym egzaminem, niewiele ma wspólnego z umiejętnościami potrzebnymi, aby sprawnie nawigować po wzburzonym oceanie zwanym życiem, którego dużą częścią jest oczywiście rynek pracy.

Moja maturalna historia w skrócie

Powyższe piszę jako osoba, która osiągnęła na maturze całkiem niezłe wyniki (okupione masą pracy).

Matematyka rozszerzona: 98%
Angielski rozszerzony: 83%
Geografia rozszerzona: 85%
Niemiecki podstawowy: 98%

A to wszystko tylko po to, aby po latach zorientować się, że wcale nie było mi to do szczęścia potrzebne.

Były inne, lepsze drogi, których niestety nie byłem świadom. Dzisiaj pewnie bym był, bo informacji i inicjatyw w sieci jest tyle, że trudno byłoby je pominąć.

Tak więc w 2009 roku niska zdawalność matur może jeszcze by mnie martwiła, ale w dzisiejszym świecie już niezbyt.

Jak to wyglądało u mnie?

  1. Wmówiono mi, że dobrze zdana matura = dobre studia = dobra praca = dobra kasa. To okazało się bzdurą.
  2. Poświęciłem zatem masę czasu na przygotowania do matury w 2 i 3 klasie liceum.
  3. Poszedłem na studia, które mnie w ogóle nie interesowały. Dały dostęp do fajnych ludzi, to fakt, ale dzisiaj się to załatwia w inny sposób i studia w Polsce są mało efektywną drogą do zdobycia wartościowej sieci kontaktów.
  4. Na studiach nie wiedziałem do końca, co ze sobą zrobić. Skupienie się w liceum na maturze + życie na obrzeżach małej miejscowości sprawiło, że znałem głównie naukę i izolację społeczną 😉 Gdy cel pod tytułem „zdać maturę i dostać się na studia” został zrealizowany, to nie miałem pojęcia, co dalej. Bo nikt mnie tego nie nauczył.
  5. Na szczęście od 16 roku życia pisałem artykuły do portali o grach wideo, a potem do magazynów drukowanych (np. o mobilnych technologiach czy startupach). To przerodziło się w zainteresowanie „internetami”, a potem w specjalizację w analityce internetowej (ale ten proces zajął zdecydowanie zbyt wiele lat).
  6. Finalnie sobie poradziłem, ale to raczej pomimo wysiłków w kwestii matury, a nie dzięki nim.

To, czym dzisiaj się zajmuje, nie ma żadnego związku z moimi studiami, ani tym bardziej z maturą. I z każdym rokiem, dla coraz większej liczby studentów, tak to właśnie wygląda.

Fakt, język angielski mi się przydaje, ale w pracy nie rozwiązuję gramatycznych łamigłówek i nie piszę opowiadań według klucza. Angielskiego nauczyłem się głównie w praktyce, a nie przygotowując się do matury.

W pracy analityka nie obliczam objętości stożka i nie stosuję wzorów skróconego mnożenia.

Język niemiecki – obowiązkowy w gimnazjum i na studiach – też do niczego mi się nie przydał. Ba, po 4 latach edukacji typowo szkolnej w tym zakresie, w Niemczech nie umiałem nawet kebaba zamówić (ale byłem w stanie wyrecytować regułki o tym, jak działa spółka komandytowa).

Totalny bezsens. Masa zmarnowanego czasu.

Co ciekawe, dzisiaj o spółkach po niemiecku nie opowiem, ale nawet podmiana surówki na extra mięso w podrzędnym kebsie we wschodnim Berlinie mi wychodzi 😉

Podsumowanie

Biorąc pod uwagę stan edukacji w Polsce (podstawówek, liceów, a zwłaszcza studiów wyższych), niska zdawalność matur mnie cieszy. Nastraja mnie optymistycznie.

Jeśli te osoby, zamiast iść na byle jakie studia i marnować czas, poświęcą go na naukę praktycznych umiejętności (co dzięki kursom online czy książkom jest dziś łatwe – trzeba tylko chcieć), a następnie stosunkowo szybko zaczną pracować, to będzie to z korzyścią dla nich samych, ale też dla gospodarki. Same plusy.

Głowa do góry – matura to bzdura, a liczą się realne kompetencje + chęć do działania.

Szymon na końcu posta pisze: „Trzymam za Was kciuki młodzi – i tak poradzicie sobie świetnie”. Pełna zgoda!

Zdjęcie: Andy Barbour

Autor | Damian Rams

W dzień analityk-prywaciarz, wieczorami bloger. Uwielbiam uczyć się nowych rzeczy. Na blogu dzielę się technikami, które pomogą Ci efektywniej rozwijać umiejętności.

2 comments

  1. Ogólnie dobry blog, dostrzegasz wiele problemów współczesnej edukacji. Moi znajomi pracują w IT chociaż nie mają ukończonych szkół, i nie pracują np. w geodezji, architekturze itp. chociaż szkoły mają. Piszesz: „To przerodziło się w zainteresowanie „internetami”, a potem w specjalizację w analityce internetowej (ale ten proces zajął zdecydowanie zbyt wiele lat). „. Czy mógłbyś rozwinąć kwestie „internetów”? Co do drugiej części, to znam ludzi po kilkumiesięcznych kursach, którym wydaje się że umieją programować (problem polega na tym że po kilku miesiącach to Ci się może co najwyżej wydawać że umiesz coś robić), proces od czeladnika do mistrza trwa latami, a dla niektórych nawet znacznie dłużej. Człowiek w pośpiechu uczy się wolniej. Ogólnie rozumiem podejście (w dzień analityk-prywaciaż), dobre.

    • Andrzej, dzięki za komentarz! „Internety” w moim przypadku to była warstwa raczej nietechniczna. Nie uczyłem się kodowania, ale zainteresował mnie biznes online, zwłaszcza ten związany z produktami cyfrowymi i contentem, a do tego marketing internetowy.

      Częścią tego jest analityka i gdy poznałem Google Analytics, to byłem zafascynowany, że można się dowiedzieć, które treści są chętnie odwiedzane, ile czasu na stronie spędzają użytkownicy, ile jest konwersji, etc.

      Lubię, gdy w dyskusjach padają liczby zamiast opinii, dlatego ten kierunek mnie zainteresował i skręciłem w tę stronę (choć początkowo był to obszar optymalizacji konwersji / UX, niż taka czysta analityka webowa).

Dodaj komentarz

Poprzedni wpis:

Następny wpis: